19.07.2021 15:00 5 NW
Czerwona flaga nie wszystkich powstrzymuje przed wejściem do wody, a wysokie fale często wydają się sposobem na świetną zabawę. Ratownicy zauważają, że niefrasobliwość i brawura są jednymi z najczęstszych przyczyn tragedii, do których dochodzi nad polskim wybrzeżem.
Osiem akcji na terenie powiatu puckiego i wejherowskiego i w sumie 19 na całym wybrzeżu – tyle razy interweniowała Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa w ostatni weekend (17-18 lipca). W sobotę odbyły się dwie akcje bez happy endu.
– Pierwsze zdarzenie miało miejsce we Władysławowie, gdzie po podjęciu poszkodowanego i udzieleniu mu pierwszej pomocy przedmedycznej nie udało się przywrócić czynności życiowych. Przybyły na miejsce lekarz stwierdził zgon. Drugie zdarzenie miało miejsce w Jastrzębiej Górze na wysokości wejścia nr 21. Tam grupa trzech młodych osób zażywała kąpieli. Dwie osoby wyszły z wody, a trzecia zaczęła tonąć. Mimo natychmiastowej reakcji służb nie udało się odnaleźć zaginionego. W akcji brało udział bardzo dużo służb, w sumie 22 osoby – informuje Rafał Goeck, rzecznik prasowy SAR.
Fot. Marek Trybański/TTM
Najczęstszą przyczyną tragedii nad wodą jest niefrasobliwość ludzka. Jeśli w godzinach pracy ratownicy mają wywieszone czerwone flagi, osoby na kąpieliskach strzeżonych do wody nie wchodzą, a bawią się na tych niestrzeżonych. Co powstrzymuje plażowiczów przed wejściem do wody to sinice.
– Jeśli mówimy o skażeniu biologicznym, to wtedy mało osób decyduje się na wejście do wody, bo liczą się tym, że jest to realne zagrożenie zdrowia. Natomiast jeśli czerwona flaga wisi z powodu wysokich fal to ludzie bagatelizują to ostrzeżenie. Dla nich wysokie fale to fajna zabawa i nie patrzą na to, co może się stać. My wówczas upominamy takie osoby, że ryzykują swoim życiem, ale prawnie nie możemy ich wyprosić z wody - mówi Michał Chlebicz, koordynator kąpielisk morskich w gminie Krokowa.
Oprócz wysokich fal w Bałtyku mogą występować prądy – na przykład wsteczne. W języku ratowniczym tzw. cofka oznacza, że wchodząc do wody, nawet jeśli jesteśmy świetnymi pływakami, nie jesteśmy w stanie z tej wody wyjść, bo morze zabiera nas do siebie i cofamy się razem z falą.
Fot. Marek Trybański/TTM
Prądów nie zauważymy na pierwszy rzut oka, ale możemy je zaobserwować wchodząc do wody po kolana i wyczuć z jaką siłą cofa się woda i wyobrazić sobie co byłoby, gdybyśmy byli w wodzie po samą szyję, jak małe szanse na ratunek byśmy mieli.
– Woda to jest tak naprawdę kilkunastotonowy nacisk, który wciąga nas do siebie. Ratownicy najlepiej wiedzą jak ocenić ryzyko, stad czerwone flagi. Stając w wodzie możemy zauważyć, jak piasek mieli się, co już jest oznaką z jaką siłą woda napiera - tłumaczy Michał Chlebicz.
Niestety, czerwona flaga nad polskim morzem nie wzbudza respektu. To samo tyczy się ratowników, którzy zamiast pochwał i wdzięczności często spotykają się z obelgami i brakiem szacunku.
– Często ktoś mówi, że przyjechał na wakacje z daleka ma gdzieś to, że jest czerwona flaga, bo nie przyjechał, by siedzieć na plaży i patrzeć na wodę, a się w niej kąpać. Później właśnie jesteśmy wzywani do akcji ratowniczych - wyznaje ratownik.
Fot. Marek Trybański/TTM
Jak podaje Rafał Goeck, tylko w czerwcu i lipcu nad polskim morzem służby interweniowały 154 razy, a od początku roku 231 razy, co daje już większą liczbę akcji niż w 2020 roku. Najwięcej zdarzeń jest zazwyczaj we Władysławowie i w jego okolicy.
– Wynika to z tego, że jest to gmina turystyczna, więc liczba akcji wzrasta lawinowo w sezonie wakacyjnym. Poza tym Władysławowo jest rejonem, gdzie są główne trasy żeglugowe do gdyńskiego i gdańskiego portu i do wielu wypadków dochodzi na tych jednostkach - wyjaśnia Goeck.
Do wielu mrożących krew w żyłach sytuacji dochodzi w okolicach falochronu.
– Tam mamy bardzo dużo akcji, bo jak dzieci np. bawią się swoimi dmuchanymi zabawkami w wodzie to idą one z wiatrem i zatrzymują się na falochronach. Dziecko biegnie po piłkę a nagle z metra głębokości robią się dwa, trzy czy nawet cztery metry i zaczynają się topić. Wówczas rodzic widząc to zaczyna biec na pomoc i też zaczyna się topić. W ten sposób powstają takie dramaty, jakie możemy obserwować ostatnimi czasy - wyjaśnia Michał Chlebicz.
Ratownik zwraca także uwagę na sytuacje, w których podczas wypoczynku na plaży z oczu znika nam nasze dziecko. Do takiej sytuacji doszło ostatnio w Lubiatowie, gdzie zaginął czterolatek.
– Nie chcę usprawiedliwiać rodziców, którzy gubią swoje dzieci, ale jako ojciec 4-latka sam wiem jak ciężko czasami takie dziecko upilnować. Czasami wystarczy kilka sekund i tracimy je z oczu. Warto w takich sytuacjach zadysponować służby, a nie szukać na własną rękę. Dzieci, które giną rodzicom są najczęściej odnajdowane przez nas na plaży. Idą one prawie zawsze w kierunku wiatru. Ostatnio padł taki rekord – dziecko przeszło samo sześć kilometrów - mówi Chlebicz.
Widząc, że ktoś się topi albo jakikolwiek inny wypadek nad wodą należy powiadomić ratownika lub najbliższą jednostkę WOPR. W całej Polsce numer ratunkowy nad wodą to 601 100 100.
Fot. Marek Trybański/TTM