23.10.2025 11:00 1 TS

Katastrofa "Jana Heweliusza". Ocalały marynarz: "Nadal częściowo jest to we mnie" | ROZMOWA

fot. "Hewelisz" trailer/screenshot

To największa katastrofa w historii polskiej żeglugi. 14 stycznia 1993 roku w czasie rejsu ze Świnoujścia do Ystad zatonął polski prom "Jan Heweliusz". W katastrofie zginęło 55 osób: 20 marynarzy i 35 pasażerów. Niedawno odbył się przedpremierowy pokaz miniserialu "Heweliusz" w reżyserii Jana Holoubka. Nam udało się porozmawiać z jednym z ocalałych marynarzy, Leszkiem Kochanowskim, który na pokładzie był starszym marynarzem.

Tomasz Smuga: M.in. w Gdyńskim Centrum Filmowym odbył się przedpremierowy pokaz „Heweliusza”, miniserialu o najbardziej tragicznej katastrofie morskiej w historii polskiej floty. W Gdyni produkcja wbiła w fotel widzów. Pokaz również zorganizowano w Szczecinie, na którym pan był.

Leszek Kochanowski: Dla mnie był to taki powrót do tej katastrofy. Wszystko mi się przypominało. Natomiast moje odczucia, przynajmniej do tych dwóch pierwszych odcinków, są takie, że został dobrze zrobiony. Bardzo dobrze oddaje tamte wydarzenia.

TS: Czy podczas produkcji serialu twórcy kontaktowali się z panem? Czy dzielił się pan z nimi swoimi wspomnieniami?

LK: Nie. W Szczecinie po pokazie spotkaliśmy się z reżyserem. Sam o to poprosił. Przed nakręceniem tego filmu nie spotykaliśmy się.

TS: Zapewne dzięki tej produkcji szczególnie młodsze grono może dowiedzieć się o tej katastrofie.

LK: Niektórzy mówią, że o tragediach najlepiej jest jak najszybciej zapomnieć. Ja jednak uważam za słuszne, aby pokazać, nakręcić i w taki sposób oddać hołd tym ludziom, którzy zginęli. Uważam, że takie produkcje są potrzebne.

TS: Pogodził się pan już z tą tragedią, czy to wciąż otwarta rana?

LK: Na pewno czas goi rany. To już jest przeszłość, a każda taka rozmowa powoduje, że człowiek przeżywa to na nowo. Oglądając ten film też tak to było.

TS: Od tej katastrofy minęły już 32 lata. Jak po tych trzech dekadach pan ją pamięta?

LK: Na pewno pamiętam już dużo mniej. Lepiej gdy człowiek zapomina, ale jednak nadal częściowo jest to we mnie. Żyję z tym. Niektórzy dziwią się, kiedy wypływam jachtem w morze. Pytają się czy się nie boję. Gdybym się bał, to musiałbym cały czas myśleć o tej tragedii. Jakoś to się wszystko układa. Pierwsze lata po tragedii były dużo gorsze.

TS: Trochę zdradzę. Serial zaczyna się od mocnego uderzenia, czyli od akcji ratunkowej. Jak został pan uratowany?

LK: Akcja ratunkowa była według mnie opóźniona. Ale z tego co wiem, co wyczytałem w książkach, piloci też nie mogli od razu wystartować. Popełnione były jakieś błędy. Zostałem podjęty z tratwy. Straciłem tam przytomność. Koledzy mnie zapięli pasami i zostałem wyciągnięty na śmigłowiec.

TS: Czytając w artykułach wspomnienia marynarzy, to mówili, że takiego Bałtyku, jak tej feralnej nocy nigdy nie widzieli.

LK: Specjalnie się nie przyglądaliśmy, jaka była wysokość fal. Bardziej załoga na mostku mogła to określić. Na pewno to było coś niespotykanego. Przy tak dużych falach i silnym wietrze nie sposób było stać na pokładzie, bo ten huragan zrzuciłby do wody. Idąc do tych szalup trzeba było kłaść się na pokład. Strasznie to wyglądało.

TS: Ile miał pan wtedy lat?

LK: Miałem 43 lata.

TS: Po podjęciu pana na śmigłowiec trafił pan do niemieckiego szpitala?

LK: Tak, do niemieckiego szpitala w Straslundzie. Tam była przygotowana klinika. Moi koledzy trafili tam na oddział, na normalną salę, a ja byłem nieprzytomny. Lekarze walczyli o moje życie. Właściwie dzięki nim żyję, bo moje wyziębienie ciała wynosiło 25 stopni. Przez dwa dni byłem nieprzytomny. Lekarze zastosowali metodę wytaczania krwi i ogrzewania.

TS: W którym momencie zorientował się pan, że to koniec i prom zatonie?

LK: Będąc w środku promu, nie na mostku, człowiek nie ma pełnej orientacji. Dopiero gdy byłem w maszynowni przy zaworach i kapitan ogłosił opuszczenie statku, to w ten czas do mnie to dotarło. Przechył promu znacznie mocno się pogłębiał.

TS: Czy załoga była przygotowana na sytuację zatonięcia statku?

LK: Tak, mieliśmy takie alarmy ćwiczebne, jak i zapoznanie się ze środkami ratunkowymi. Teraz chyba takie alarmy są raz w tygodniu, a my mieliśmy raz w miesiącu. Ale alarm ćwiczebny, a rzeczywistość to dwie różne sprawy.

TS: Czytałem, że niektórzy marynarze „Heweliusza” określali jako „pływająca trumna”.

LK: Nie znałem przeszłości promu ani jego historii o pożarach i prawie utonięciu. Nie miałem takiej opinii o promie.

TS: Który to był pana rejs na „Janie Heweliuszu”?

LK: Byłem na promie niecałe trzy miesiące.

TS: Jak wyglądało pana życie po tej katastrofie?

LK: Po przyjeździe do Polski nie byłem już w żadnym szpitalu. Nikt specjalnie się nie interesował. Najważniejsza była Izba Morska. Psychicznie normalnie to znosiłem. Ale owszem pojawiały się koszmary. Popłynąłem jeszcze, po chyba 8-miesięcznej przerwie, w 4-miesięczny rejs afrykański. Uznałem jednak, że to jest dla mnie męczące. Przeszedłem na rentę powypadkową.

TS: I co było dalej?

LK: Trzeba było utrzymać rodzinę, bo renta była dziadowska. Zacząłem jeździć jako taksówkarz. Był to taki okres, że w Niemczech można było zarobić dobre pieniądze i utrzymać tym samym rodzinę. Mam dwoje dzieci, teraz już oczywiście dorosłych, które w tamtym czasie chodziły do szkoły podstawowej i średniej. Później już rzeczywiście miałem więcej czasu na swoje przyjemności, jacht, morze i to mi odpowiada.

TS: W serialu widzieliśmy taką scenę, że na tratwie jeden z marynarzy przekazał zegarek innemu.

LK: Byłem bardzo zdziwiony tym zdarzeniem. Może to było na innej tratwie.

TS: W serialu też oczywiście pojawia się wątek o przyczynę tej katastrofy.

LK: Były różne opinie i zdania zaczynając od tego, że furta rufowa była przyczyną, niesprawność promu, błędy kapitana, czy oficerów, że nie tak płynęli, nie tak sztormowali. Może jakiś stan techniczny. Gdy byłem na dole przy samochodach, to rufa nie wskazywała na to, aby była uszkodzona. Chyba nikt panu na to pytanie nie odpowie.

TS: Czy obecnie utrzymuje pan jeszcze kontakt z ocalałymi?

LK: Na samym początku trochę tak. Teraz to już nie za bardzo. Spotykamy się co najwyżej z okazji okrągłych rocznic.

TS: Będzie pan oglądać pozostały trzy odcinki serialu?

LK: Tak, szczególnie, że pierwsze dwa odcinki oceniam pozytywnie i myślę, że tak dalej będzie. Ta tragedia jest dobrze pokazana. I na pewno będę oglądał.

TS: Dziękuję za rozmowę.

Premiera serialu "heweliusz" na Netflixie odbędzie się 5 listopada 2025 roku. Zdjęcia do produkcji były kręcone w Świnoujściu, Szczecinie, Zgorzelcu, Gdyni, Wrocławiu, Pucku i Warszawie oraz w Brukseli oraz na Morzu Bałtyckim.

Byliście świadkami zdarzenia w naszym regionie? Chcecie aby nasza redakcja zajęła się jakimś tematem? Czekamy na Wasze sygnały i informacje. Można kontaktować się z naszą redakcją za pośrednictwem strony facebookowej i mailowo: [email protected]. Dyżurujemy także pod numerem telefonu 729 715 670.


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...